G. Kała: "SOWIETY WKROCZYŁY"

Grzegorz Kała

„Sowiety wkroczyły!”
Kilka refleksji w kontekście rocznicy agresji ZSRS na Polskę

Po południu w dniu 17 września rozeszła się po kraju budząca w swej treści grozę dyrektywa naczelnego wodza wojsk polskich:

Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadanie Warszawy i miast, które miały się bronić przed Niemcami – bez zmian. Miasta do których podejdą bolszewicy, powinny z nimi pertraktować w sprawie wyjścia garnizonów do Węgier lub Rumunii.

Wiele elementów dyrektywy oraz okoliczności jej ogłoszenia budzi po czasy współczesne dużo emocji, a także licznych dyskusji i sporów. Ja chciałbym skupić się tylko na wybranych kwestiach, które w kontekście współczesnej strategii państwa wydają się mieć znaczenie zasadnicze.

Przede wszystkim należy zacząć cenić informacje, odpowiednio je analizować oraz interpretować. Dla polskich czynników miarodajnych agresja ZSRS stanowiła całkowite zaskoczenie. Nie do końca rozumiano w jakim celu Armia Czerwona przekroczyła granicę, tym bardziej, że spływały informacje, że sowieckie czołgi poruszały się z białymi flagami i otwartymi włazami, zaś ich wojska głosiły wszem i wobec, że przybywają „z pomocą”. Na tym polu zawiódł w dużej mierze wywiad, ale nie tylko. Negatywnie na interpretacje zamierzeń Kremla przez Warszawę wpłynęła postawa ambasadora polskiego w Moskwie – Wacława Grzybowskiego, który zapewniał, że ZSRS nie ma żadnych zaborczych zamiarów względem Polski. Chociażby w maju 1939 roku przesłał raport, w którym napisał, że ZSRS musi w obecnej sytuacji geopolitycznej unikać możliwości powstania wspólnej granicy z Niemcami. Innymi słowy wskazywał, że Kreml potrzebuje Polski, by odgrywała rolę bufora. Natomiast w dniu 3 sierpnia 1939 (na 20 dni przed podpisaniem paktu Ribbentrop-Mołotow) został przyjęty przez Edwarda Śmigłego-Rydza u którego dementował pogłoski, jakoby ZSRS i Niemcy miały zawrzeć sojusz. Deklarował przy tym, że nie ma żadnego zagrożenia dla Polski ze strony Sowietów

Oczywiście postawa Wacława Grzybowskiego nie usprawiedliwia polskich czynników miarodajnych. W końcu ktoś podjął decyzję, by polskie interesy na terenie ZSRS reprezentował Grzybowski a nie kto inny. Poza tym ambasador nie był jedynym źródłem dezinformacji w Polsce.

W tym kontekście należy zadać pytanie o poziom zainfekowania polskich czynników miarodajnych i wojskowych przez sowiecką agenturę. Paweł Wieczorkiewicz utrzymywał, że na usługach Moskwy pozostawał Tadeusz Kobylański. Co w tym wypadku istotne – Kobylański nie tylko cieszył się zaufaniem zwierzchnika polskiej dyplomacji Józefa Becka, ale także pełnił funkcję naczelnika Wydziału Wschodniego MSZ. W konsekwencji jak tylko pojawiały się niepokojące sygnały ze wschodu Kobylański je bagatelizował i usypiał czujność kierownictwa państwa.

Przy okazji ministerstwa spraw zagranicznych warto zacytować fragment „Przeglądu Informacyjnego – Polska a Zagranica” z maja 1939 roku, wewnętrznego biuletynu przygotowywanego przez referat informacyjny resortu. Pisano w nim:

Co się tyczy sowieckiej polityki zagranicznej, to generalne jej zadania na dłuższą metę sprecyzowane zwykle są w okresowych wystąpieniach faktycznego wodza Związku Sowieckiego – Stalina. Chociaż jego mowa na XVIII kongresie Wszechzwiązkowej Partii Komunistycznej [Wszechzwiązkowej Komunistycznej Partii (bolszewików) – przyp. GK] z marca bieżącego roku wygłoszona była przed wypadkami europejskimi, zapoczątkowanymi przez inkorporację do Niemiec Czechosłowacji i Kłajpedy, to jednak podane przez niego wskazówki dla polityki zagranicznej ZSRR obowiązują nadal, niezależnie od zmian zaszłych tymczasem w konfiguracji europejskiej.

Zasady te streszczają się w następujących punktach:

1. Utrzymanie pokoju utrwalenie rzeczowych stosunków ze wszystkimi państwami, o ile nie mają one agresywnych zamiarów wobec Związku Sowieckiego.

2. Utrzymanie pokojowych, bliskich i dobrosąsiedzkich stosunków ze wszystkimi sąsiadami, o ile i oni będą dążyć do takich stosunków ze Związkiem Sowieckim i o ile nie będą usiłowali naruszać bezpośrednio lub pośrednio całości i nietykalności Związku Sowieckiego.

3. Udzielanie pomocy narodom, które stały się ofiarą agresji i walczą o niepodległość swego kraju.

4. Zachowanie ostrożności i niedawanie wciągnąć ZSRR w konflikty prowokowane przez podżegaczy wojennych

Uderza poziom naiwności w stwierdzeniu, że polityka ZSRS jest na ogół przedstawiana publicznie przez Józefa Stalina przy okazji jego przemówień. Wystąpienia przywódcy Sowietów stanowiły narzędzie prowadzenia polityki, a nie jej opis! Zatem mogły się w nich zawierać informacje prawdziwe, ale niekoniecznie, Stalin mógł w nich zamieszczać dezinformacje, różne sugestie i sygnały kierowane pod adresem innych państw itd. Dlatego też cztery punkty streszczające główne założenia polityki zagranicznej ZSRS jawią się niczym prowokacja i budzą niesmak, a może nawet i grozę.

Wydawałoby się, że upublicznienie informacji o podpisaniu paktu nieagresji między Związkiem Sowieckim i Niemcami w dniu 23 sierpnia 1939 roku powinna wywołać refleksję i odpowiednie wnioski wśród polskich decydentów. Faktycznie – jak pisze w swoim dzienniku Eugeniusz Kwiatkowski – Edward Śmigły-Rydz zauważył, że podobne porozumienie wiąże się z ogromnymi kosztami wizerunkowymi oraz ideologicznymi dla obu stron, dlatego jego sygnatariusze oczekują zapewne ich wymiernej rekompensaty. Całkiem trzeźwa ocena sytuacji nie zaowocowała żadnymi zasadniczymi decyzjami dotyczącymi przygotowań wojennych, cały czas liczono się z konfliktem zbrojnym tylko z Niemcami.

Warto w tym momencie zatrzymać się na chwilę przy problemie przygotowań wojennych. Plan wojny „W” rozpoczęto opracowywać w 1936 roku. Jego istotą była obrona państwa przed agresją ze wschodu. Z kolei plan operacyjny „Z” – na wypadek wojny z Niemcami – rozpoczęto przygotowywać dopiero w marcu 1939 roku. Natomiast nigdy nie podjęto się planowania obrony państwa w razie ataku przez Niemcy i ZSRS jednocześnie! Uderza, że plany wojny z ZSRS i Rzeszą zaczęto opracowywać bardzo późno, one winny być gotowe, dopracowywane i modyfikowane od zarania niepodległości. Natomiast niesłychanym zaniedbaniem i ignorancją było całkowite zarzucenie przygotowań do walki na dwóch kierunkach.

W ogóle powodzenie kampanii polskiej w 1939 roku Warszawa uzależniła od postawy aliantów zachodnich – Francji i Wielkiej Brytanii. Zdawano sobie sprawę, że tylko ich atak na Niemcy może odciążyć walczące Wojsko Polskie i tym samym uchronić je od katastrofy, której się spodziewano w starciu z Wehrmachtem. Tym samym losy Państwa Polskiego i Narodu zawierzono w obce ręce, których celem – i słusznie – było dbanie przede wszystkim o własne interesy a nie polskie.

Polskie władze w ogóle nie rozumiały intencji sojuszników, chociaż ci dawali wielokrotnie okazję do przemyśleń i wniosków na tym gruncie. Alianci w 1939 roku rozpoczęli długie i żmudne rokowania z Moskwą. Ich celem było włączenie ZSRS do systemu sojuszy wymierzonego w Niemcy. Mimo, że rozmowy dotyczyły w dużej mierze państw oddzielających Sowietów od Niemiec, w tym ze wszech miar Polski, to odbywały się one z pominięciem zainteresowanych państw. Podobne podejście Francji i Wielkiej Brytanii powinno stać się jasnym sygnałem dla Warszawy, że jest traktowana przez sojuszników w sposób przedmiotowy.

Negocjacje o charakterze politycznym nie dały rezultatów, dlatego strona sowiecka uzależniła zawarcie układu politycznego od wcześniejszego zawarcia konwencji wojskowej. W tym celu do Moskwy udała się specjalna delegacja, złożona z przedstawicielstwa Zjednoczonego Królestwa i Trzeciej Republiki. Powrót do porozumień z czasów pierwszej wojny światowej wydawał się Paryżowi i Londynowi najlepszym rozwiązaniem w perspektywie ich zmagań z Niemcami, dlatego też uspokajano Warszawę i nakłaniano ją, by nie torpedowała starań państw zachodnich, by pozyskać ZSRS dla neutralizacji zagrożenia płynącego z Berlina. W tym celu francuski wojskowy attaché gen. Felix Musse zapewniał, że moskiewskie rokowania mają na celu przygotowanie gruntu pod alianckie dostawy materiału wojennego dla Polski.

Tymczasem komisarz ludowy obrony marszałek Kliment Woroszyłow oświadczył, że Kremla nie interesuje odgrywanie roli „alianta drugiej kategorii” i że chce brać czynny udział w wojnie. Dlatego zażądał, aby Polska utworzyła specjalne korytarze, którymi Armia Czerwona mogłaby swobodnie dotrzeć do granicy niemieckiej. W tej sprawie 19 sierpnia rozmówił się z polskim szefem sztabu Wacławem Stachiewiczem francuski wojskowy attaché gen. Musse, któremu towarzyszył jego brytyjski odpowiednik ppłk. Edward Roland Sword. Jak wspomina Stachiewicz, Francuz wykazywał duże podniecenie i zapewniał o wielkich korzyściach, płynących z udziału ZSRS w wojnie po stronie aliantów. Co ciekawe, płk. Sword zachowywał spokój, podkreślając, że jego celem jest, by nie dopuścić do zerwania rokowań z Sowietami. Szef sztabu zadeklarował swoim rozmówcom, że ich stanowisko musi zaprezentować marszałkowi Śmigłemu.

Kierownictwo państwa w Warszawie trafnie zdiagnozowało żądania Kremla. Jak wspomina Wacław Stachiewicz:

Generalny Inspektor, któremu zreferowałem szczegółowo wywody gen. Musse, ustosunkował się do żądań Woroszyłowa zdecydowanie negatywnie, uważając, że wejście wojsk sowieckich na nasz teren nie gwarantuje jeszcze czynnego udziału ich w wojnie, natomiast pewne jest, że terenu tego nigdy nie opuszczą. Z Armią Czerwoną szłaby cała administracja, aparat polityczny, propagandowy itp. "Przemarsz" doprowadziłby od razu do okupacji części kraju i zupełnego uzależnienia nas od Sowietów. „Rząd sowiecki wie dobrze jakie jest stanowisko Polski w sprawie 'przemarszu” - mówił Generalny Inspektor. - Jeżeli mimo to stawia obecnie naszą zgodę na 'przemarsz jako conditio sine qua non kontynuowania rozmów, to tym samym daje dowód, że do porozumienia poważnie nie dąży. Oświadczenia Woroszyłowa nie dają nam nic konkretnego a wskazują jedynie, że rząd sowiecki chce przez sprawy wojskowe przemycić sprawy polityczne i tak prowadzi rokowania, by je przeciągnąć lub zerwać. Jesteśmy przekonani, że istotnym dążeniem ich jest jedynie uzyskanie naszej zgody na „przemarsz”, a Sowiety nie mają zamiaru wchodzić w wojnę z Niemcami i angażować się ofensywnie przeciw nim. Jeżeli sztab francuski i brytyjski chcą nam przysłać memorandum w sprawie ogólnych działań wojennych, to oczywiście nie mamy nic przeciwko temu i dokładnie je przestudiujemy. (Memorandum tego nigdyśmy nie otrzymali). Sprawą jednak zasadniczą jest, żeby Komisja w ewentualnych dalszych rozmowach z Woroszyłowem, nie dała mu podstaw do przypuszczenia, że sztab polski dopuszcza jakiekolwiek możliwości pertraktowania na temat „przemarszu” wojsk przez terytorium polskie, gdyż zasadniczo na „przemarsz” się nie zgadzamy

            Z uznaniem należy podejść do interpretacji zamiarów Moskwy, której dokonał Śmigły-Rydz. Zresztą podobnie oceniał je Józef Beck. Niepokój i niedosyt wzbudza jednak brak refleksji na temat poczynań Paryża i Londynu. Nie podobna dociec, dlaczego w Warszawie nie zastanawiano się o powodach, dla których Francja i Wielka Brytania tak chętnie pozostawiłyby Polskę na pastwę Armii Czerwonej, byle tylko ta weszła do wojny po ich stronie i przeciw Niemcom.

Czy nasze współczesne władze analizują cele polityczne naszych sojuszników i partnerów? Czy biorą je pod uwagę przy okazji konstruowania założeń strategii państwa? Tych pytań niepodobna nie postawić w kontekście bolesnych doświadczeń, jakie dotknęły Polskę u zarania II wojny światowej.

W kontekście agresji sowieckiej na Polskę chciałbym poruszyć jeszcze jeden problem. Otóż 17 września uznano, że w obliczu katastrofalnej sytuacji należy ewakuować władze wraz z aparatem administracyjnym poza granice Polski. Najwyższe czynniki przekroczywszy granicę w Kutach wkroczyły na teren Rumunii. Rumunia była związana z Polską sojuszem obronnym, przewidzianym na wypadek ataku sowieckiego na któreś z państw. Polskie władze podjęły decyzję by zwolnić Rumunów z zobowiązań i wypowiedzenia wojny ZSRS, licząc przy tym, że prezydent wraz z rządem będzie mógł w możliwie najkrótszym czasie udać się na terytorium państwa alianckiego, by wykorzystując precedens belgijski z I wojny światowej prowadzić dalej wojnę i sprawy państwa z terytorium sojuszniczego. Tymczasem w wyniku nacisków niemieckich, sowieckich, ale także alianckich polskie władze zostały internowane w Rumunii.

Jerzy Łojek słusznie pisze, że nie należało wykazywać się daleko idącą uprzejmością i zwalniać Rumunię z zobowiązań sojuszniczych, tylko bezwzględnie żądać wypowiedzenia wojny ZSRS. Przy założeniu, że Bukareszt odmówi można by domagać się w to miejsce realizacji innych spraw, jak chociażby zarzucenia internowania władz i transportu na teren aliancki. Oczywiście podobna operacja mogłaby zostać przeprowadzona, gdyby Śmigły z Mościckim i Beckiem wypowiedzieli oficjalnie wojnę Sowietom, tymczasem takiego kroku zaniechano, co wynikało z niezrozumienia intencji Kremla, a widać było w przywołanej przeze mnie na początku dyrektywie, która wprowadzała chaos nie definiując jasno, czy z Armią Czerwoną należy walczyć, czy nie, czy Sowieci są agresorem i w jakim charakterze „wkroczyły” do Polski. Niemniej najważniejszym elementem jest brak charakteru, który widać u wielu polskich polityków. Zarzucając kwestię zobowiązań rumuńskich sanacyjne władze popełniły błąd.

Dzień 17 września 1939 roku stanowi gorzką, ale ważną lekcję dla polskich polityków. Każdemu, komu miły jest los Polski i Narodu winien ją odrobić pieczołowicie, gdyż błędy, brak zrozumienia sytuacji i inne negatywne elementy obnażone przy okazji okoliczności poprzedzających i towarzyszących agresji ZSRS na Polskę, pokazują że polska klasa polityczna musi jeszcze wiele się uczyć i to wręcz na poziomie elementarnym. Lekcja 17 września musi zostać odrobiona, albo zostanie powtórzona!